Nie, żebym coś miała do Andrzeja Franaszka. Chodzi o to, że nie mam NIC. Choć może nie do końca, bo jednak jego ostatni tekst na temat poezji (pt. Dlaczego nikt nie lubi nowej poezji?) obszedł mnie w sposób ekstremalny - osłupiałam, muszę to przyznać. Dawno nie czytałam nic równie kuriozalnego. Franaszek dawał wprawdzie nie raz próbki swoich literackich gustów (o których się dyskutuje, no i nie), między innymi pisząc kiedyś w podobnym tonie właśnie o Kup kota w worku Różewicza - z taką samą mniej więcej pretensją: to są wiersze? to mają być wiersze? zero ulgi? zero pocieszenia? on tak nie chce, gdyż on chce się wtulić w tomik wierszy, jak w bluzę z kapturem, żeby było ciepło i bezpiecznie. W taki biznes Franaszek by wchodził jako target współczesnych poetów. I to tylko chciałam powiedzieć: że Różewicz nie jest dla Franaszka. Miłosz tak (bardzo dobrze go obsłużył biograficznie, no i spoko, brawo), Herbert tak (aktualnie chyba na biograficznej tapecie F.). Ale od Różewicza ręce z daleka raczej. Myślę, że Franaszek sam to wie.
I może coś w tym jest, że miał Różewicz pecha z tym Miłoszem i Szymborską na świeczniku zamiast niego (coś jak Norwid z Mickiewiczem i Słowackim), pozgarniali mu co lepsze noble, i nawet jak umarł to jest akurat kanonizacja JPII i śmierć poety wpada niniejszym bezgłośnie w tę czarną dziurę. I nawet ja mam nagłe zlecenie (wielkie) z dedlajnem na poniedziałek i zasuwam jak mrówka robotnica pomimo myśli żałobnych.
**********************************************************
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz