*****************************************************************
Patrzę, jak dziadek bez nogi wtyka w ostatniej chwili kulę w zatrzaskujące się drzwi tramwaju. Potem się tarabani, tapla w bluzgach, wreszcie wsiada i ginie w tłumie, znika, jak nagłe wcielenie idei desperacji. Żywe, ale ulotne.
Chcę mieć wokół siebie gnomy, bo jestem odważny - przypominam sobie własne credo, zastanawiając się przy tym, czy tak jest. Jedno wiem i do tego doszłam: skoro nie ma powrotu do tego, co było, skoro jest jak jest, skoro Dumy już nie ma i nie będzie, choćbym się zapłakała, co mi grozi, zabuntowała, i wszystkie rytuały wieczorne, dzienne, codzienne straciły odniesienie, a chodzenie/wracanie (głównie to) tymi samymi trasami w te same miejsca i patrzenie na te same przedmioty znoszę słabo, muszę zrobić dokładnie to, co dziadek – wykazać się refleksem (desperackim). Muszę wstać, wywracając stolik. Albo zostać, zrezygnować z jazdy. Jak na razie wykonałam pierwszy ruch (jutro wchodzę w period of notice).
*****************************************************************
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz