*********************************************************
Tak, coś słyszała o tym. Że dużą w ludziach to miejsce niepewność siebie wyzwala, jeśli się tam zapędzą. Co prawda nie we wszystkich. A także silny niepokój, który przekształca się zwykle w nagłą potrzebę sprawdzenia, zazwyczaj poprzez dotyk, na przykład uszczypnięcie, czy się posiada nadal wszystkie fizyczne wymiary. Oraz cień. Jak również czy cień cudzy na nasz się nie zasadza ze zdradzieckiej przyczajki, czy nie naciera na nasz wraz z cieniem scyzoryka w trójwymiarowej dłoni. Tak, coś słyszała o tym. Że zerkać się zaczyna, w tym tutaj miejscu właśnie, zwykle nieco nerwowo, przez swoje własne ramię, zezować nieudolnie, w tył i na boki oba się rozglądając.
Chwyciła się od razu rytmu i recytacji, gdy już się zaplątała dokładnie w tę ulicę, o której coś słyszała, że klimat jest tam taki mocno niepokojący. Autorskiej rymowanki, wymyślonej w dzieciństwie i dotąd ulubionej, prawdopodobnie z powodu odpowiednich proporcji groteski i absurdu. Odpowiednich jak dla niej. Choć był to, wbrew pozorom - pamiętała to dobrze - w pierwotnym założeniu wyraz jej kontestacji, a także oburzenia żarłocznością ludzkiej cywilizacji (nie znała jeszcze wtedy słowa konsumpcja):
- Gdyby raki jadły ryby,
Zmniejszyłby się rybi świat.
Wtedy ludzie ani chybi
wcinaliby raczy gnat -
- skandowała w skupieniu, po cichutku, nie tyle w prostym celu podrzucenia sobie rytmu podczas marszu, jak to robiła zazwyczaj, lecz jako rodzaj mantry, redukującej niepewność, podnoszącej zadziorność itd. W jej rozbrykanej czaszce, wśród rozbawionych szarych komórek paru naczelnych niepoważnego mózgu, działo się całkiem dobrze pod wpływem tego rytmu. Lecz przytoczona przed chwilą repetycja wierszyka była ostatnią niestety, jaką zdołała wykonać w tym dołującym miejscu. W każdym razie wykonać w całości. Gdyż ukryty autor scenariusza zaplanował w tym momencie pewną akcję, ściślej mówiąc, niewielki incydent, który nie miał żadnego znaczenia, niemniej zaszedł i taki miał przebieg: z martwej ściany budynków po lewej, zapewne z jakiejś bramy, ale nie było jej widać, więc nazwała tę scenę na swój własny użytek Przechodzimur, wyłonił się gwałtownie niewątpliwy tubylec (autochtoniczny charakter zdradzała pewność kroku, szarogęszenie przestrzenne, nonszalancja w omiataniu wzrokiem itd. – znał tu wszystko, o wszystkim wiedział, bez wątpienia). Że przez komórkę gadał, to akurat było istotne, gdyż w tej lokalnej ciszy miała dużą ochotę usłyszeć ludzką mowę. Lecz ku jej przerażeniu oraz rozczarowaniu, mijający ją ziomek wydawał z siebie tylko jakieś gardłowe dźwięki, onomatopeiczne raczej, a także wykrzyknikowe, nieartykułowane, to na pewno:
- Am... am… am – dukał, przechodząc obok, i to akurat brzmiało zachęcająco. Zdążyła nawet pomyśleć, że gostek karmi być może dziecko jakieś przez ten telefon, gdy nagle triumfalnie wykrzyknął cały wyraz, bardzo długi i wcale nieprosty: - Ampersandami! – zawołał i tyle go widziała, ponieważ się zawinął w tym momencie, równie autochtonicznie, jak wyłonił. Wbił się po prostu znowu w mur, zniknął z pola widzenia, więc była raczej pewna, że intensywne spojrzenie, jakie poczuła nagle na swoich własnych plecach, to nie był jego ziomalski wzrok. Szukała szybko źródła, a kiedy je znalazła, podeszła parę kroków w kierunku krawężnika. W atawistycznym jakimś, pierwotnym przeświadczeniu, że teraz się rozegra ta najważniejsza scena, decydująca o tym, czy zakończenie sztuki zamknie coś ostatecznie, czy otworzy, przykucnęła, wyciągając rękę.
Znajdowali się naprzeciw siebie i przewiercali się wzrokiem. Ona z jednej, on z drugiej strony. Autentyczny. Najprawdziwszy w świecie. Nie owczarek niemiecki i nie husky, nie pies żaden, tylko żywy wilk. Amplituda napięć w tym momencie osiągnęła rekordowy wymiar.
Niestety, jak to w nie-bajkach. Raptem wbiegli koślawi myśliwi, przed którymi – to chyba wiadomo – uciekają i ona, i wilk. Pif i paf przecięło powietrze, wykluczając kontynuowanie czegokolwiek. A już na pewno snu. Obudziła się zadziwiona, zapleciona mocno w jakieś łapki, a także w jakieś ogonko. Koniec akcji, szanowny odbiorco, ale jeśli liczyłeś na finał zabawniejszy albo bardziej dramatyczny, jeśli nie chcesz rozstawać się jeszcze z powyższymi bohaterami, w takim razie podejmij wyzwanie. Wyślij esa, szanowny odbiorco, z odpowiedzią na takie pytanie: czy te łapki i czy to ogonko należały do: a) huskiego, be) owczarka, ce) może do wilka, de) czy sądzisz, że do myśliwego, dżizas krajst! e) żadna z odpowiedzi nie jest poprawna. Wyślij esa, a do niewygrania jest drapieżnik bardzo kotowaty, do którego nigdy się zbliżysz. Chyba że wybierzesz właśnie jego. Spośród milionów, tysięcy. Chyba że tak.
*********************************************************
Ależ to była akcja! serce waliło mi jak młot!
OdpowiedzUsuńOdpowiadam: e) żadna z odpowiedzi nie jest poprawna.
Acha, i znam niewygraną.
czytelniczka pozdrawia
Wszechwiedząca Czytelniczko,
OdpowiedzUsuńNie chcę być twoją dłużniczką!
Jesteś dziś na piedestale
I nie sądź, że krótkotrwale,
Bo doctor honoris causa
Każdy chętnie by ci dał za
Refleks i inteligencję,
Porzucając dekadencję
I z radości podskakując.
A teraz – reasumując:
Nie otrzymasz NIENAGRODY,
Gdyż nie uzyskałam zgody
NIENAGRODY na ten dil.
Jednak zachowując styl,
Poświęcam ci panegiryk,
Więc masz swój prywatny liryk;)
Liryk! Panegiryk! Mój własny!
UsuńCzytelniczka dziękuje, uhonorowana ponad zasługi i nie będąca w stanie napisać nic więcej, ze wzruszenia
wow:DDD
OdpowiedzUsuń