wtorek, 6 grudnia 2011

Primitivo, czyli sztuka przetrwania

*********************************************************

Najświeższe doniesienia z zagranicy klatki schodowej tutejszej, zaciemnionej zazwyczaj na tyle, że gdy wracała wieczorem w swojej za dużej czapce o rastamańskim profilu, była brana przez emerytów za figurę małego powstańca, skradającego się jak duży kot, w pożyczonym od dorosłego kolegi hełmie, no więc takie były najnowsze niusy, że się w pobliżu kręci jakaś ekipa niehalo lub raczej halo zbyt wielkie, bo hałasują hejami, dzwoniącymi praktycznie na okrągło i nawijają bez końca. Robią to fanatycznie, angażując w ten proces całe ciało, z akcentem na kończyny i mięśnie karków, podduszonych opinającymi je łańcuchami. Patrzyła i myślała, że gdyby w ich przypadku zadziałało realnie zaklęcie poetyckie, pochodzące z lektury szkolnej pod tytułem Wesele („co kto w swoich widzi snach”), pod wpływem którego ucieleśnić by się zdołało to, co przetrzymują w nieludzkich warunkach pod wygolonymi gładko czaszkami, podświadome, byłoby to tak wypaśne w zmaterializowanej formie, że nie weszłoby do żadnej windy. I po schodach by to trzeba było wlec, łup łup. Mówmy szczerze: po prostu się bała, więc wychodząc, a zwłaszcza mijając tych nie-ziomów-nie-wiadomo-skąd, nie chciała spaścić tej sceny prowokującym grymasem, błyskiem źle oświetlonej gałki ocznej, dlatego zawiesiła wzrok na przeciwległej ścianie, gdzie w niezłoconych ramkach ktoś abstrakcyjnie umieścił jakieś dzieło ludycznej sztuki, kolorowe. Co do myśli – myślała o klatce, schodami w górę i w dół, poprzez którą, w odniesieniu do której określała miejsce, gdzie zasypia i gdzie żyje w symbiozie zazwyczaj, i gdzie podoba jej się. Klatkę i sztukę naiwną darząc ciepłymi myślami, wbijała się na chodnik i stawało się dziwne, że tak spokojnie kroczy, bez przeszkód, choć nieswobodnie przecież, bo w daszkiem zacienionym pasie starała się poruszać, jednak.
- Cienia szukasz? – padło z lewej strony, nagle, i prawdopodobieństwo zadziania się czegoś w tym kontekście, w kontekście tej wizyty („że się kręcą”), wzrosło gwałtownie.
- Windy szukam – zaryzykowała bezczelność, że niby żart taki, haha, ale słabo raczej miała pomysł na kontynuowanie tego z kitem zapodanego dialogu. Więc może niekoniecznie wybrała dobrą opcję z tą windą, zbyt po bandzie, bo źrenice łańcuchowego koleżki rozszerzyły się jeszcze bardziej, prawie poza granice oka. – Nie wszyscy żyją długo i szczęśliwie – właściwie nie zdążyła tego pomyśleć. Ostre, późnojesienne powietrze rozdarł wyzwalający umc-umc komórkowego dzwonka, intensywny. Nie mógł łysy - wiadomo, że nie mógł – zignorować własnej telefonicznej interakcji, w dodatku na rzecz dialogu niepewnego, niekomórkowego, z nieznajomą poszukiwaczką wind jakąś, oj tam. Kliknął przycisk i stało się jasne. Nie musiała już rozkminiać, co ma w oczach. Poszła zatem. W oknie siedział kotek, do którego mogła się odwrócić, ale wolała tego nie robić, żeby łysy nie poszedł przypadkiem za jej wzrokiem.


*********************************************************

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz