niedziela, 7 marca 2010

Miazga miast mózgu

*********************************************************

Co było na początku? I czyj duch unosił się nad wodami?
Jak sądzisz, czytelniczko/czytelniku? Dopisz pierwsze zdanie historii, której ciąg dalszy brzmi tak:
potem wody stopniowo wyschły, a przerażony duch pomknął żwawo tam, gdzie pieprz rośnie. Poszybował, jak nakłuty balon. Mało zwiewnie. I nie tylko z powodu prostackich warknięć ("- Te, duch, mówię ci, spadaj!"), ale także z powodu globalnej zmiany klimatu. W taki sposób zamknęła się przestrzeń.

Na szczęście to nie jest moja bajka. Więc daruję sobie resztę fabuły, morał też (a nawet przede wszystkim).

Moja bajka zresztą - taka na dziś - musiałaby zacząć się jeszcze gorzej (tyle że w jednostkowym wymiarze, to już coś). A konkretnie? Chyba jakoś tak:
z przerażeniem patrzyła na bezkształtną, zmętniałą masę, która jeszcze całkiem niedawno była sprawnie działającym mózgiem. Jej mózgiem. Czy mogła przypuszczać, że zawiesi się na takiej kwestii? I że bez ostrzeżenia przejdzie sobie zdradziecko w drętwy, żmudny tryb awaryjny, w którym wprawdzie rejestruje co trzeba, ale o jakimkolwiek przetwarzaniu - choćby najprostszym - nie ma nawet co marzyć? Cóż dopiero o złożonej analizie... Wiedziała, że w takim stanie jest skazana na abstrakcyjny niebyt i że musi rozwiązać ten problem.

Kwestia dalszych perypetii bohaterki jest oczywiście otwarta, ale wiadomo, jak ta bajka powinna się skończyć. Albo skończy się szczęśliwym odwieszeniem, albo przestanie być bajką.
W każdym razie pozostaję z nadzieją na opowiedzenie jej do końca.

A wobec ogólnego niedowładu, wrzucam kotka - zdjętego lustrzanką - na kontemplacyjny żer (w funkcji niepokornej filozofki ma się rozumieć, prawdziwie nieoswajalnej;):

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz