Chwila odseparowania się od dźwięków emitowanych przez nas samych, to znaczy przez ludzi, i nasze liczne hałaśliwe gadżety, wcale nie jest chwilą ciszy. Wręcz przeciwnie – wtedy dopiero słychać, jak przyroda wokół buzuje intensywnie, że ptaki są już zarobione maksymalnie, że generalnie się dzieje. I nasze subiektywne odczucia co do wiosny – czy już przyszła, czy jeszcze nie przyszła - nie mają znaczenia, bo przyroda idzie swoim trybem tak czy siak. Nie jesteśmy pępkiem świata.
Żeby przyrody posłuchać w środku miasta, można pójść do parku. Albo w inne ustronne miejsce nieogołocone jeszcze z drzew. Lub do kina - i to jest wyjątkowa sytuacja. Tak się jednak składa, że ów prosty postulat Érica Barataya ("przestańmy patrzeć i myśleć z perspektywy pępka świata") możemy zobaczyć przepraktykowany brawurowo w świetnym filmie Wieża. Jasny dzień. U Jagody Szelc, jego autorki, natura jest bohaterem co najmniej równorzędnym w stosunku do ludzi. Słychać ją wyraźnie. Ma tu głos.
Jest w którymś z Lapidariów Ryszarda Kapuścińskiego taki opis dwóch ludzkich typów: "Na tej samej planecie żyją dwaj ludzie – jakże różni, jakże inni. Jeden z nich to człowiek, który nic nie ma. Spotkamy go w górach Azji, w buszu afrykańskim, wysoko w Andach albo na gorącej pustyni Gobi [lub w Kotlinie Kłodzkiej, dodam od siebie]. Idzie, kij w ręku, łyk wody w daktylowym naczyniu. Nie ma grosza, nie wie, kiedy jadł, nie wiadomo, czy gdzieś ma dach nad głową. Mówi mało - bo o czym? Może znać imiona swoich najbliższych. I – właśnie. Ponieważ spotykałem w swoich wędrówkach wielu takich ludzi, zastanawiam się teraz, czy poza imieniem mają coś jeszcze, ale nie znajduję nic szczególnego. Drugi to człowiek zwielokrotniony, rozgałęziony, uginający się pod ciężarem rzeczy, które są jego niezbywalną częścią. Jego przedłużeniem jest komputer włączony do sieci Internetu, Musi mieć lodówkę, aparat klimatyzacyjny, filtr do czystej wody. Musi łykać dziesiątki pigułek. W kieszeni ma pełno kluczyków […]. W innej kieszeni – pełno kart kredytowych. W jednej ręce – telefon komórkowy, w drugiej – aktówkę pełną dokumentów. Tych dwoje ludzi, braci przecież, bo z jednej rodziny człowieczej, nigdzie się nie spotka, zresztą nie mieliby sobie nic do powiedzenia".
To właśnie Kaja i Mula, bohaterki tego filmu. Dwie siostry z człowieczej rodziny. Jakże różne, jakże odmienne. Mula to pretensjonalność, uzurpacja. Kaja naturalność i spełnienie. Ale też moc, która może i leczyć, i przerażać. Co się stanie, jeśli jednak się spotkają? Taką sytuację mamy w filmie. Kaja wchodzi w ciasny, manieryczny świat swoich krewnych, będąc i czując się cząstką czegoś znacznie szerszego - natury, świata, kosmosu. Warto to zobaczyć.
Film jest świetny. Emanuje tajemnicą, która działa, wyreżyserowana umiejętnie. I ma magię niezbędną do tego, żeby utrzymać w napięciu od początku do końca. I jest to napięcie najwyższej próby, budzące niepokój ratujący dla ducha, który wytrąca z konformistycznych trybów.
Powiem tyle – tylko dzieci i zwierzęta nie muszą pić cykuty, żeby stać się na powrót częścią świata, bo nie przestały nią być. Wszyscy inni muszą. Zastanówmy się nad takim zmartwychwstaniem.
**********************************************************
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz