niedziela, 14 stycznia 2018

Tylko lustra nie można zawiesić do góry nogami

**********************************************************

Nie da się ot tak zamknąć biografii Gombrowicza by Klementyna Suchanow zaraz po przeczytaniu, po czym udać się do innych zajęć (czytelniczych lub nie czytelniczych, wszystko jedno). I nie chodzi tylko o to, o czym słusznie wspomina Michał Paweł Markowski w zwięzłej rekomendacji umieszczonej na okładce książki (mamy wreszcie „kompletną opowieść o jednym z najważniejszych pisarzy nowoczesnych”, weźmy się zatem teraz za ponowne odkrywanie jego dzieł). Chodzi o apetyt, który w miarę konsumpcji rośnie, rośnie i rośnie, monstrualnieje nawet momentami, i nim się człowiek obejrzy, już się nie rozpoznaje w lusterku łazienkowym – a dlaczego masz takie duże oczy, opętane głodem wampirycznym i kombinujące nad tym, co już przeczuwasz? Oto konstelacje, oto kosmos, gdzie da się ułożyć hasło WIECZNOŚĆ. 

Użyję Miłosza, bo on jest wiarygodny w tej materii. A to on napisał: „Przebywać z nim [z Gombrowiczem] to było jak wchodzić w budynek o jasnej, przejrzystej architekturze”. I opisał sen, jaki miał pierwszej nocy po tym, gdy dostał wiadomość o śmierci Gombrowicza. Że żeglował tratwą i usłyszał za plecami głos Witolda: „Nie lawiruj. Płyń prosto pod wiatr”. Więc zawrócił i wtedy przód tratwy zaczął tonąć. „Ale wiedziałem, że muszę tak dalej, i obudziłem się”. Kiedy Miłosz dostanie Nobla w 1980 roku, zadzwoni do Rity Gombrowicz i powie, że nagroda należała się Witoldowi (co nie było czystą kurtuazją - gdyby nie śmierć, Gombrowicz zgarnąłby prawdopodobnie tę nagrodę już wcześniej, co zmieniłoby jednak postać rzeczy, z czego Miłosz zdawał sobie sprawę doskonale).

Więc ma rację Markowski: nie ma lepszej reakcji na tę akcję, jaką jest wchłonięcie biografii Gombrowicza pełną gębą autorstwa Suchanow, niż wskoczenie na kolejny szczebel tej drabiny. Kto zatem ciekawy, niech nie wsadza nosa do kawy, tylko w Kosmos, w Dziennik i w korespondencję, we Wspomnienia polskie, w co tam chce. 

Gombro jako Patronus istot „nie takich jak wszyscy” sprawdza się zawsze i wszędzie. Zgrał mi się bardzo dobrze zarówno ze świetnymi Podopiecznymi w reż. Pawła Miśkiewicza, jak i ze znakomitym Nie jestem twoim Murzynem, dokumentem w reż. Raoula Pecka, dwiema ważnymi rzeczami, jakie widziałam (jeszcze w grudniu) w trakcie tego długiego okołogombrowego seansu, o którym myślałam najpierw jak o seansie spirytystycznym ze wskrzeszonym pisarzem w roli przedmiotu opowieści o jednym życiu, a który okazał się jednak życiotwórczy, szokująco żywy. 


**********************************************************

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz