Taki jest jeszcze pożytek – zaznaczam, że poboczny – z czytania książki Suchanow, że przypomina mi się, za co nie lubię biografii, choć oczywiście doceniam, zwłaszcza jeśli robota jest wykonana solidnie, tak jak w tym przypadku, co do czego nie ma wątpliwości.
Gromadzenie wszystkiego, co się da, a następnie klecenie z tego w miarę spójnego obrazu (maksymalnie atrakcyjnego) jednego ludzkiego życia, te wszystkie smaczki, tropy, akcenty naginane kontekstowo, cała dookolność. Tracenie miary. Chwytanie się wszystkiego, co się znajdzie, w celu wyzyskania do zbudowania czegoś, co jest tak naprawdę zawsze fikcją. Bo w końcu jedynym uprawnionym świadectwem życia twórcy jest jego dzieło. W każdą inną biografię wpisane jest nadużycie.
Zyskuję zatem wiedzę całkowicie naddaną, która w najmniejszym stopniu nie ma wpływu na postać rzeczy, zaspokaja za to ciekawość: że miał pierwsze imię całkiem bezużyteczne – Marjan, że nie nosił wąsów (nigdy), nie tańczył, nie polował, nie jeździł konno („to anomalia, żeby jeden stwór dosiadał drugiego”), automobilem też nie, najchętniej na rowerze i tramwajem. Że był muzykalny, ale nie chodził w Warszawie na koncerty ani do opery, bo „drażniła go pochopność, z jaką tłum wyraża zachwyty, często nieszczere, snobistyczne”. I wyobrażam sobie, że mógłby się zachować, jak Driss na przykład na widok „śpiewającego drzewa” (w Nietykalnych), oczywiście w ramach prowokacji, nie ignorancji.
Więc jednak czytam zachłannie w każdym wolnym momencie, tak że jestem obecnie w obliczu wiszącego w stołecznej atmosferze jego debiutu.
Co do którego zresztą wiadomo jak na razie (do str. 227 tom 1) to, czego nie wiadomo tak do końca w analogicznym przypadku poety Czesława Miłosza. A chodzi o rolę, jaką odegrał w sprawie zaistnienia tych obu znany już wtedy dobrze Jarosław Iwaszkiewicz - że młody Gombrowicz nie wszedł i nigdy by nie mógł wejść z Iwaszkiewiczem w taką relację, jak Miłosz: adorująco-miłosną. Choć doszło do spotkania Gombrowicz-Iwaszkiewicz w 1933 roku, nic z tego nie wynikło, gdyż przebiegło ono w trybie „powiedzonek i dowcipuszków”, a Gombrowicz przyjął przekornie „styl wieśniaka, ziemianina”, siedział sztywny i nieprzystępny. Literatura takoż okazała się nieodpowiednia. „Zanadto literacki”, miał rzec Mistrz o Pamiętniku z okresu dojrzewania.
Ogólnie trzeba przyznać, że czas i miejsce dorastania Witka Gombrowicza sprzyjały raczej słabo postawom preferującym „zwracanie się przeciw ojczyźnie, państwu i innym instrumentom zbiorowego nacisku na jednostkę”. W 1920 roku z wiadomych powodów ogłoszono pobór do wojska nawet 16-letnich chłopców, ale to wzmożenie narodowe nie udzieli się Gombrowiczowi ani na chwilę. I gdy kuzyn Bebuś Rosset wpadnie na Służewską w mundurze, Witold przemówi do niego własnym głosem:
„- Jakże ty możesz narażać własne życie, dlatego tylko, że jakiś inny facet ci każe?- Ten co mnie każe – odpowiedział swoją kresową wymową Bebuś – nie jest żaden facet, a wyższy oficer, władza.- Jaka tam władza – powiedziałem. – Jak go rozebrać do goła taki jak ty, albo gorszy […]”.Klementyna Suchanow, Gombrowicz. Ja, geniusz, Czarne 2017
Więc może ma słuszność Klementyna Suchanow, sugerując, że Witold nadawałby się lepiej na pierwowzór Tadzia ze Śmierci w Wenecji (też bywał na Lido) niż Władzio Moes, z którym chodził do jednej klasy i który dla odmiany wyrywał się do wojska, co zaowocowało odznaczeniem go Virtuti Militari w wieku lat szesnastu za zasługi na wojnie 1920.
Mnie jednak uwiera jałowość tej sugestii, a także paru innych tego mniej więcej gatunku. Po co te akrobacje? Bez tego świetnie widać, jak Gombro jest odrębny. Od początku.
scena z filmu Nietykalni
_________________________________________________________________________* ...powiedział ojciec do Witolda, gdy ten wrócił z Paryża (dokąd został wysłany na studia), nie zrobiwszy międzynarodowej kariery prawniczej
**********************************************************
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz