O ile Szynka z Podchala (pisownia oryginalna) na ogłoszeniu sklepowym może jeszcze śmieszyć ostatecznie, to już policzki wołowe budzą moją wesołość raczej słabo (co świadczy na pewno o moim zakłamaniu i obłudzie - szynka tak, a policzki nie?), podobnie zresztą jak większość tej kanibalistycznej konesersko-masarskiej nomenklatury stosowanej powszechnie, która działa mi na wyobraźnię jak przysłowiowa płachta czerwona na byka (nomen omen). Smacznych cudzych policzków komuś życzyć? To powinno się chyba dziać poza cywilizacją, a tymczasem w samym sercu miasta się rozgrywa. Nomen omen. Serca, flaki, dyszki itd.
No więc tak, rozwalają mnie policzki, a co dopiero dłuższe analityczne teksty, generujące obrazy o wiele bardziej totalne i złożone. Dlatego mam problem. Nie chcąc być niebożątkiem naiwnym i nieświadomym, przeczuwającym tylko, ani nawet półświadomym albo ćwierć, umieszczam w swoim własnym, osobistym ogonku pod nagłówkiem „obowiązkowo” lektury takie na przykład, jak Érica Baratay’a Zwierzęcy punkt widzenia: inna wersja historii, a potem mam kłopoty z ich konsumpcją. Ze skutecznym podejściem do tej książki nie zdołałam się jakoś uporać aż do dziś. Wymiękam po prostu, chociaż nadal się nie poddaję. Mimo że póki co, muszę sobie to oddać, jestem rewelacyjna w wynajdywaniu pretekstów, żeby odwlec jeszcze to czytanie.
I poszukując sankcji dla tej tchórzliwej zwłoki, niebagatelnych raczej oraz nieordynarnych absolutnie, przypomniałam sobie nagle pewną myśl. Myśl-ochotę, a nawet coś jakby myśl-powinność, może nawet imperatyw (jak odebrałam ją chętnie wobec palącej potrzeby uchwycenia się czegoś ważnego), która mnie kiedyś naszła w kontekście literatury w pełni fiction pewnego autora, o którym wszyscy już wszystko dawno wiedzą i ja trochę też, ale nie z własnego doświadczenia. Żeby się wreszcie przekonać, co pisze tenże pisarz, z wykształcenia filozof, zamieszkały w Krakowie, o pseudonimie, który szeleści trochę jak Wit Stwosz. Krótko rzecz ujmując: oświeciło mnie nagle, że powinnam KONIECZNIE sięgnąć po "coś" Wita Szostaka WRESZCIE i chwyciłam się tego w potrzebie.
No bo skoro Tomasz Mann tak, Hesse nie; 33 sceny z życia Szumowskiej tak, Córki krowy nie; Demon Wrony tak (mimo że fabularnie jest to nazbyt prosta historia, co ściąga ten film klasę niżej, ale aktorsko świetny), Sztuka kochania Sadowskiej nie (w przypadku ostatniej pary kryterium zestawienia jest fakt, że oba filmy obejrzałam akurat ostatnio), to chcę się dowiedzieć, jak jest u mnie z Witem Szostakiem: tak czy nie?
I w ten oto sposób pochyliłam się z energią wielką, choć, jak widać, nie do końca czystą, nad twórczością Wita Szostaka, lecz od tyłu, z takim potencjałem, że być może dojdę do początku. Albo nie. Albo się zatrzymam na tej pierwszej i ostatniej w jednym. Wróżenie z wnętrzności zanęciło mnie też tytułem, dodatkowo z uwagi na kontekst, w jakim koncept czytania Szostaka wszedł w me życie.
Co dostałam? Opowieść idioty. Znaczącą wcale niemało. Na dodatek cichą i stonowaną. Filozof wybrał głupka jako medium, żeby dać opowieść o życiu, które ma to do siebie, że się wymyka pojęciom. Głupka, który - zaznaczmy - zanim „zgłupiał”, zwykł czytywać ze zrozumieniem Heideggera.
Tę książkę (Wróżenie z wnętrzności) mogłaby czytać Krystyna Czubówna, gdyby był robiony audiobook, ponieważ jest napisana w trybie przyrodniczej niemal obserwacji grupki przedstawicieli gatunku homo sapiens, bardzo starannie dobranych, ale jednak niespecyficznych, choć szczególnych. Narratorem jest Błażej, Tylkobłażej („Ach, to tylko Błażej”), który stał się nieszkodliwym głupkiem w oczach świata, „niegroźnym obserwatorem ludzkich sekretów”. STAŁ SIĘ przezroczysty, bo nie zawsze taki był. Pojawia się cezura: „Wtedy, kiedy nie byłem jeszcze głupi”, rozdzielająca czas na dwa okresy.
I Błażej, Tylkobłażej, snuje swoją opowieść, a ciekawość odbiorcy, która przysypia czasem, jest umiejętnie budzona przez różne napomknienia, sugerujące sekrety, tajemnice, zagadki, podsycając nadzieję na rozwikłanie wszystkich niedomówień. A opowieść idioty, jak wiadomo, jest bezcenna, bo gada naiwnie jak dziecko z jednej strony, szczerze, dzieckiem przecież nie będąc, mając bagaż doświadczeń oraz język z taką bazą pojęć, że bez żadnego trudu potrafi odruchowo wszystko trafnie nazwać i uchwycić.
Ale Wróżenie z wnętrzności to za mało. Muszę wiedzieć więcej. A skoro chcę iść dalej, to chyba siłą rzeczy mówię: tak. Tak dla Szostaka.
**********************************************************
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz