*********************************************************
Następny dzień był piękny i groźny. Powiał wiatr, więc wołała do niego, żeby jej nie dotykał, nie smagał, tylko raczej oplótł ją szczelnie, bezczelnie. Słońce to się ukazywało, to znikało z pola widzenia. I opisany kiedyś tak zarąbiście przez Marco Polo świat, po raz kolejny zaparł jej dech w klatce piersiowej (kształtnej). Do tego stopnia, że miała ochotę powiedzieć mu parę rzeczy.
- Proszę pana – zaczęła, starając się mówić bez egzaltacji, co przychodziło jej z trudem z powodu nagłego poruszenia - po pierwsze, daję słowo, że zrobię kopię aktualnego stanu swojej świadomości, tego, co myślę i czuję w tym momencie na pański temat, żeby tego nigdy nie utracić. Po drugie, po błyskawicznym namyśle (czy to nie jest przypadkiem oksymoron?), obiecuję urządzić imprezę dla pańskiej świty, wydać przyjęcie regularne ze specjalnymi zaproszeniami, na których będzie napisane: dla VIPów - Świty Świata. Będziemy pląsać i patrzeć na siebie przez całą noc. Po trzecie, pokażę panu wszystkie moje ulubione offowe i nieoffowe filmy (same najlepsze) nakręcone przez myślących podobnie, których wielu łaskocze stopami pański twardy, ale czujący grunt. Po czwarte, dedykuję panu swój dzisiejszy sen (z góry sorry, jeśli przyśnią mi się, na przykład, jętki jednodniówki w różowych spodenkach).
Reszta chyba po następnym dniu, który będzie (ze mną czy beze mnie).
*********************************************************
czwartek, 31 maja 2012
poniedziałek, 28 maja 2012
Canis lupus familiaris?
*********************************************************
Wieżę oblepiały akurat bure chmurki, obfite, podtuczone, rozdęte jak bezy kremem. I przypomniała sobie, że patrzyła już kiedyś na to miasto stamtąd właśnie, czyli z samej góry, zimową porą, i że skojarzyło się jej ono wtedy z wielkim dmuchawcem, przerzedzonym miejscami, spod którego białego puchu wyzierała wielka rupieciarnia, wyspy skarbów. Miasto-lamus zanurzone w porozpruwanym, dziadowskim mniszku.
Wierzyła prostodusznie, że w strzelistych przestrzeniach ludzkie mózgi pracują inaczej, "transcendentniej". Choćby z takiego powodu, że odbierają swobodniej kosmiczne fale. Nie miała tylko pewności, jak dużo jest wyjątków od tej jasnej i oczywistej reguły. Co by było, gdybyśmy zamieszkali wszyscy w gotyckich apartamentach, przypominających świątynie? Jedno wydawało się ewidentne – że specyficzna akustyka gotyckich wnętrz determinowałaby zarządzanie przez ludzi własnym głosem. Nieludzkie ryki i wrzaski (w ludzkim stuprocentowo wydaniu) niosłyby zagrożenie dożywotnią głuchotą z powodu potężnego pogłosu, co mogłoby stać się hamulcem, wpływającym bardzo pozytywnie na codzienne międzyludzkie relacje.
- Zamknij się wreszcie, siedź cicho! – weźmy taki zabójczy ryk (międzyludzki), osobliwe wołanie o ciszę, którego doświadczyła przed chwilą całym mózgiem, usłyszała je mimo woli, przechodząc obok rozjuszonej, ryczącej postaci (do latorośli chyba), na szczęście na tzw. wolnym powietrzu. Taki ryk wykonany nieopatrznie w postulowanej wyżej gotyckiej kwaterze mógłby słuchacza nawet zabić. Prawdopodobnie.
- Jak do psa! - ktoś powiedział na to.
To było jeszcze gorsze. Czuła wstręt do takich wrednych zestawień, w których porównanie do psa miało być uwłaczające, oznaczać degradację, odzierać z tzw. ludzkiej godności. Traktować kogoś jak psa to odmawiać mu miejsca w ludzkiej wspólnocie (wspólnocie, hehe, dobre sobie!), gardzić nim.
"Jak pies" (czyli niegodnie) umiera Józef K. w Procesie. Również w psa wciela się Kafka wtedy, kiedy chce zilustrować swoje nieprzystawanie do ludzkiego, "socjalnego" świata (mam na myśli Dociekania psa). I wcale nie dlatego, że psy są ciekawskie, węszące i dociekliwe. Przede wszystkim z tego powodu, że w żydowskiej tradycji pies ma konotacje negatywne, jest postrzegany jako zwierzak, który włóczy się, plącze poza stadem, wtyka wszędzie swój wścibski nos, jest żałosny.
Czy Kafka był socjopatą? I dlaczego śmieszy mnie to pytanie?
W każdym razie na pewno lubił psy. W Dociekaniach… pies jest filozofem.
*********************************************************
Wieżę oblepiały akurat bure chmurki, obfite, podtuczone, rozdęte jak bezy kremem. I przypomniała sobie, że patrzyła już kiedyś na to miasto stamtąd właśnie, czyli z samej góry, zimową porą, i że skojarzyło się jej ono wtedy z wielkim dmuchawcem, przerzedzonym miejscami, spod którego białego puchu wyzierała wielka rupieciarnia, wyspy skarbów. Miasto-lamus zanurzone w porozpruwanym, dziadowskim mniszku.
Wierzyła prostodusznie, że w strzelistych przestrzeniach ludzkie mózgi pracują inaczej, "transcendentniej". Choćby z takiego powodu, że odbierają swobodniej kosmiczne fale. Nie miała tylko pewności, jak dużo jest wyjątków od tej jasnej i oczywistej reguły. Co by było, gdybyśmy zamieszkali wszyscy w gotyckich apartamentach, przypominających świątynie? Jedno wydawało się ewidentne – że specyficzna akustyka gotyckich wnętrz determinowałaby zarządzanie przez ludzi własnym głosem. Nieludzkie ryki i wrzaski (w ludzkim stuprocentowo wydaniu) niosłyby zagrożenie dożywotnią głuchotą z powodu potężnego pogłosu, co mogłoby stać się hamulcem, wpływającym bardzo pozytywnie na codzienne międzyludzkie relacje.
- Zamknij się wreszcie, siedź cicho! – weźmy taki zabójczy ryk (międzyludzki), osobliwe wołanie o ciszę, którego doświadczyła przed chwilą całym mózgiem, usłyszała je mimo woli, przechodząc obok rozjuszonej, ryczącej postaci (do latorośli chyba), na szczęście na tzw. wolnym powietrzu. Taki ryk wykonany nieopatrznie w postulowanej wyżej gotyckiej kwaterze mógłby słuchacza nawet zabić. Prawdopodobnie.
- Jak do psa! - ktoś powiedział na to.
To było jeszcze gorsze. Czuła wstręt do takich wrednych zestawień, w których porównanie do psa miało być uwłaczające, oznaczać degradację, odzierać z tzw. ludzkiej godności. Traktować kogoś jak psa to odmawiać mu miejsca w ludzkiej wspólnocie (wspólnocie, hehe, dobre sobie!), gardzić nim.
"Jak pies" (czyli niegodnie) umiera Józef K. w Procesie. Również w psa wciela się Kafka wtedy, kiedy chce zilustrować swoje nieprzystawanie do ludzkiego, "socjalnego" świata (mam na myśli Dociekania psa). I wcale nie dlatego, że psy są ciekawskie, węszące i dociekliwe. Przede wszystkim z tego powodu, że w żydowskiej tradycji pies ma konotacje negatywne, jest postrzegany jako zwierzak, który włóczy się, plącze poza stadem, wtyka wszędzie swój wścibski nos, jest żałosny.
Czy Kafka był socjopatą? I dlaczego śmieszy mnie to pytanie?
W każdym razie na pewno lubił psy. W Dociekaniach… pies jest filozofem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)