*********************************************************
Wsiada do autobusu i przedziera się wprost do kierowcy. Kobieta w jasnym płaszczu.
- Poproszę bilet strefowy.
- Jaki?
- Strefowy
- Ale jaki?
- No nie wiem, strefowy. A jakie pan ma?
- Połówek nie mam.
- Ale ja nie chcę połówki.
- To trzeba mówić.
Głos z tyłu:
- Co się pan wygłupiasz, dawaj pan ten bilet i jedź pan, bo sterczysz pan na przystanku, a już po czasie odjazdu jest.
Nie słucham dalszego ciągu. Jeszcze dyszę po małym cudzie, za jaki uznaję w duchu uniknięcie czołowej kraksy z rozpędzonym kozacko gołębiem (oszołomem lub desperatem), który przed chwilą o mało co mnie nie znokautował. Jasne, wiem, moja wina. Wcięłam mu się ruchomą czaszką w interlinię wściekłego lotu (odlotu). I jak te baś-baranki szliśmy karnie na krwawą rzeź, gdy dosłownie w ostatnim ułamku przedwypadkowej sekundy zadziałały zmylone na chwilę tą nagłą akcją podstawowe prawa fizyki. Zgon gołębia w wyniku zderzenia z człowiekiem (lub odwrotnie)? Takie rzeczy się nie zdarzają. Empiria przełożona na matematyczną kalkulację wykazała zerowe prawdopodobieństwo i praktycznie wykluczyła taką możliwość. Ergo - nikt nikogo nawet nie drasnął, a lokalne media nie zjawiły się na miejscu zdarzenia. Wielka szkoda. Ochłonęłam. Jestem w autobusie, a chaos narastający wokół płowego płaszczyka uświadamia mi nagle jasno, że powyższe cudowne ocalenie (no dobra, nie-cudowne) nie daje mi licencji na radosny ciąg hepi-endów przez długą resztę tej doby (choćby tyle). Niebo wprawdzie wyczesane aż łyse (zero ptaków, zero baranków), ale pod nim człowiecze stadko w dość obszernym pojeździe mechanicznym zatrzymało się właśnie z piskiem obuwia nad przepaścią z napisem: PAT, zaszczękało groźnie zębami i chaotycznym stępem zawróciło na środek areny, wyrzuciwszy duże ilości wściekłej piany. Chryste, źle to wygląda. Na mózg rzucają mi się same prajmtajmowe koszmary - wielki słoń śmigający po drzewach jak małpka, mordowane bestialsko tłuste plamy, ujeżdżany tygrysek na biegunach, eksterminowane z premedytacją całe cywilizacje gadatliwych, elokwentnych zarazków itd. Żadnych krzepiących myśli, typu człowiek jest trzciną w kosmosie, ale trzciną myślącą, albo człowiek to istota społeczna. Znikąd ratunku. Tylko szczęk ścierających się wrzasków, wreszcie syk zamykanych drzwi. Jestem w środku i marzę o pustyni.
- Dopóki nie przeszłam obozu, byłam tylko projektem człowieka - tak mówi dzisiaj prof. Joanna Pensonowa, która 4 lata spędziła w Ravensbrück.
O stawaniu się w takim piekle nie potrafię nawet dłużej myśleć. Ekstremalna, wynaturzona obróbka. Wojna.
Ale jeśli każdy z nas (w co nie wierzę) ma swój boxik z napisem: Projekt [imię i nazwisko], sądzę, że w normalnych warunkach ewentualne "ecce homo" jest dopisywane dopiero na samym końcu. Albo wcale.
*********************************************************
niedziela, 25 kwietnia 2010
wtorek, 20 kwietnia 2010
Eyjafjoell
*********************************************************
Ten poprzedni raz, gdy zagadał, stał się - to znaczy dokonał - jeszcze w erze przedawiacyjnej (p.a.e.), kiedy takie zjawisko, jak niebo, obchodziło miejscową ludzkość (już dwunożną) jakoś tak chyba mniej praktycznie. Fakt. Nie miało powietrznych korytarzy. Potem kompletnie się zablokował. Kpiąc z dedukcji sympatycznych, islandzkich wulkanologów, długo i ciężko milczał. Beznadziejnie, jak się zdawało. Aż ostatnio nagle coś wykrztusił, na tyle skutecznie zresztą, żeby w fazie ewidentnej ekspansji a.e. zmaltretować nas poważną symulacją - tak to drzewiej ludkowie bywało! - i uziemić nas całkiem dosłownie. Obciąć skrzydła. Efekt w skali egocentrycznej? Mój zasadniczo drożny i regularnie eksploatowany, zaokienny i w pełni przyswojony (przeze mnie) korytarz powietrzny, w którym kotłowało się na co dzień mocno, ale zawsze wg rozkładu (cóż, nie żarty, lotnisko blisko), hokus-pokus-się-uabstrakcyjnił. Zniknął. Mam za oknem hebanowego niemowę, który nawet czeluści nie ma za plecami, ponieważ jest bezkształtny, nie ma czoła i nie ma barków, szerokości i głębokości. Teraz wiem, jak w czasach p.a.e. wyglądało z tego miejsca nocne niebo. Może nieźle, ale zgrzyta mi ten zaokienny brak (i trajektorii, i świateł, i silnikowego pomruku). Aaa, śpij Eyjafjoellu.
*********************************************************
Rozwinięcie skrótów (na wszelki wypadek):
p.a.e. - przed awiacyjną erą
a.e. - awiacyjna era
*********************************************************
Ten poprzedni raz, gdy zagadał, stał się - to znaczy dokonał - jeszcze w erze przedawiacyjnej (p.a.e.), kiedy takie zjawisko, jak niebo, obchodziło miejscową ludzkość (już dwunożną) jakoś tak chyba mniej praktycznie. Fakt. Nie miało powietrznych korytarzy. Potem kompletnie się zablokował. Kpiąc z dedukcji sympatycznych, islandzkich wulkanologów, długo i ciężko milczał. Beznadziejnie, jak się zdawało. Aż ostatnio nagle coś wykrztusił, na tyle skutecznie zresztą, żeby w fazie ewidentnej ekspansji a.e. zmaltretować nas poważną symulacją - tak to drzewiej ludkowie bywało! - i uziemić nas całkiem dosłownie. Obciąć skrzydła. Efekt w skali egocentrycznej? Mój zasadniczo drożny i regularnie eksploatowany, zaokienny i w pełni przyswojony (przeze mnie) korytarz powietrzny, w którym kotłowało się na co dzień mocno, ale zawsze wg rozkładu (cóż, nie żarty, lotnisko blisko), hokus-pokus-się-uabstrakcyjnił. Zniknął. Mam za oknem hebanowego niemowę, który nawet czeluści nie ma za plecami, ponieważ jest bezkształtny, nie ma czoła i nie ma barków, szerokości i głębokości. Teraz wiem, jak w czasach p.a.e. wyglądało z tego miejsca nocne niebo. Może nieźle, ale zgrzyta mi ten zaokienny brak (i trajektorii, i świateł, i silnikowego pomruku). Aaa, śpij Eyjafjoellu.
*********************************************************
Rozwinięcie skrótów (na wszelki wypadek):
p.a.e. - przed awiacyjną erą
a.e. - awiacyjna era
*********************************************************
Subskrybuj:
Posty (Atom)