Trochę to jednak żenujące. To mniej lub bardziej wyraźnie artykułowane, przebąkiwane czasem, a czasem w roszczeniowym wręcz trybie wyrażane, domaganie się większej dawki empatii i czułości w stosunku do bohaterów tego filmu (czyt. do nas), którzy są przecież jak dzieci rodzone reżysera, więc z miłością psiakrew do nich, uprasza się twórców: z większą miłością! Ile empatii na głowę przypada w filmie Twarz? Oto jest pytanie. Bardzo polskie.
A ja z filmami Szumowskiej mam tak (z niewielkimi wyjątkami), że natychmiast po wyjściu z kina, mam ochotę wrócić i powtórzyć zakończony przed chwilą seans. I tym razem też tak było. Usiadłam i się zdziwiłam. Wsiąkłam.
Twarz dzieje się gdzieś w górach niewysokich, i to GDZIEŚ można by uznać za raj, bo plenery są tu doprawdy nieziemskie, gdyby nie jeden szczegół - że ten cudny teren zamieszkały jest przez dziwne plemię, religijne nad wyraz, które przedmiotem swego rozbuchanego kultu zdołało uczynić zarówno telewizory plazmowe, jak i Jezusa Chrystusa, jednak nie tego z Ewangelii, ale tego, którego uosabia stawiany mu właśnie pomnik-gigant, największy na świecie. Tym się mieszkańcy tego raju, noszący chętnie gacie z nadrukiem Polska, charakteryzują, że uwielbiają pomniki i przychodzą masowo napici na pasterkę, dzięki czemu łatwiej im idzie śpiewanie kolęd.
Film jest dwufazowy – do wypadku głównego bohatera raj ma jeszcze potencjał na przebicie się przez śliskie i odstręczające bagienko, które zbrzydza bujność przyrody. Dzięki parze głównych bohaterów – Jackowi i Dagmarze (Mateusz Kościukiewicz i Małgorzata Gorol są super). Jacka żywiołem jest wolność. Dzieci wołają za nim „satanista”, bo nosi długie włosy i słucha heavy-metalu na całą wieś, ale w kościele też melduje się regularnie i pracuje przy budowie pomnika, więc to taki oswojony freak. Ta część filmu ma sceny doskonałe (jazda na koniu, scena tańca, zabawa z psem etc.) Potem jest wypadek, operacja. I dzieci zaczynają wołać za Jackiem: Ryj. Magia zamienia się w mugię.
Ten film jest przewidywalny tak jak my, Polacy, okazaliśmy się „przewidywalni” w sytuacji, o której mówi Chrystus w Ewangelii: byłem głodny, byłem spragniony, byłem przybyszem, byłem nagi, byłem chory, byłem w więzieniu – gdzie wtedy byliście? „Zaprawdę, powiadam wam, wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili”. Te słowa czyta przy świątecznym stole brat Jacka, niedługo po świniobiciu zresztą.
Przy okazji – pięknie tu zgrzyta ten język „księżowski”, kazalny, pełen patosu i słów, które są frazesami, ponieważ nijak się mają do czynów (takim samym językiem mówi brat Jacka przy wigilii, a potem następuje chlanie i sprośne dowcipasy).
Najbardziej przykrą postacią jest tu matka, która ma w twarzy coś, co przeraża znacznie bardziej niż deformacje Jacka. Ma w oczach ślepotę (ciemnotę?), która jest jakąś tępotą, ograniczeniem, niepozwalającym dostrzec i usłyszeć w samej sobie rzeczy elementarnych. Mają to zresztą prawie wszyscy. Ze wszystkich to wyłazi ze zdwojoną energią po powrocie Jacka ze szpitala. „Jak ty wyglądasz?”, mówi pijana Dagmara na jego widok, a my mamy ochotę skierować to pytanie raczej do niej: Jak ty wyglądasz? Ma złą, zbrzydłą nagle twarz. Jak cała reszta mieszkańców tego raju. Jedynie siostra i dziadek zachowują się jak sprawiedliwi – przyjmują Jacka bezwarunkowo, z autentycznie otwartymi ramionami.
Dlatego druga część filmu jest znacznie trudniejsza do zniesienia. I zaczynamy tęsknić za Mateuszem Kościukiewiczem. Nie dlatego, że miał lepszą twarz, bo tę drugą też zdążyliśmy już oswoić, lecz dlatego, że wszyscy wokół mieli jeszcze wtedy lepsze twarze, mimo wszystko. I to jest pułapka, w którą wpadamy razem w twórcami tego filmu.
Kiedy umiera dziadek, a rodzina na pogrzebie zaczyna się handryczyć o spadek, Jacek wsiada w pekaes i wyjeżdża. Co się stanie z wsią pod okiem tego Monstrum z twarzą ministra wojny, patrzącego tylko w jedną stronę?
**********************************************************